Podczas jednego z ciepłych weekendów byłam z rodziną w Beskidzie Żywieckim. To świetne miejsce na spacery. Mój Maks dzielnie tuptał. Zdobył Górę Żar i na jej szczycie obserwował starty paralotniarzy. Widziałam ogniki w jego oczach. Chyba każda matka w takim momencie się boi.
Jednak nie o tym chciałam mówić. Przy okazji namówiłam moich chłopaków na odwiedzenie zabytkowego, drewnianego kościoła w Szczyrku. Zbudowano go w latach 1797-1800. wnętrze kościoła urządzono w stylu późnobarokowym, ale z budowlami z cegły z tego okresu nie ma wiele wspólnego. Kolorowymi obrazami na ścianach bliżej mu do wschodnich cerkwi. Czuć też góralką rękę. Powiem szczerze – rzadko, który kościół zrobił na mnie takie wrażenie.
Mogłabym godzinami podziwiać jego wnętrze, obrazy, nietypowe kolory, oryginalne rzeźby. Z wrażenia aż usiadłam w ławie. Wtedy nastąpiła katastrofa- nieroztropnie spojrzałam pod nogi. Posadzka kościoła to niesamowita mozaika. Kwadraty, kwadraty i jeszcze raz kwadraty. Zaczęłam je liczyć, obliczać, ile jest w rzędzie, przemnażać próbując ustalić, ile mieści się w całej świątyni. Czy kogoś z was dopada też taka potrzeba liczenia?